25 stycznia 2024 roku mija 9 rocznica śmierci Grzegorza Mroczki, animatora Ruchu Światło-Życie. W tym dniu, w kościele pw. św. Sebastiana i Marii Magdaleny w Sarzynie o godz.17:00 odbędzie się Msza święta dziękczynna za życie Grzegorza.
Następnie przejdziemy na cmentarz, by przy grobie naszego Przyjaciela odmówić nieszpory oraz psalm 91. Bardzo serdecznie zapraszamy wszystkich do uczestnictwa w uroczystościach rocznicowych.
Poniżej zamieszczamy świadectwa Agnieszki i Uli, z materiałów zebranych do książki o Grzegorzu Mroczce.
Patron chorych i niepełnosprawnych
Świadectwo Agnieszki Bal
Poznałam Grzegorza Mroczkę w Ruchu Światło Życie przy kościele świętej Anny na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Praktycznie przez cały okres znajomości miałam wrażenie, że Grzesiek ma lekkie podejście do życia i Pana Boga. Mój animator bardzo dużo mi pomagał! Bardzo często odwoził mnie po Oazie do domu, ponieważ jestem niepełnosprawna i poruszam się na wózku. To właśnie dzięki Grześka pomocy mogłam pojechać na trzeci stopień Oazy Nowego Życia do Przemyśla – piętnaście dni rekolekcji o Kościele. Również przykładem Jego życzliwości i dobroci było wielokrotne odwożenie mnie na Oazę, a gdy trzeba – przenoszenie mnie. Tuż po Jego śmierci zaczęłam zastanawiać się nad tym: czy, jeśli bym wcześniej wiedziała o chorobie Grześka, to bym pozwoliła Jemu sobie tak pomagać.
O Grześka nowotworze dowiedziałam się dopiero tuż przed Jego śmiercią. Wówczas byłam zła na Grześka, że ukrył swoją chorobę. Tak się przynajmniej wtedy mi wydawało… Pierwszą rzeczą, która była dla mnie takim znakiem od Pana Boga świętości Grześka, to bardzo duża liczba osób odwiedzających Go w szpitalu. Drugim znakiem od Pana Boga świętości Grześka było świadectwo, które nagrał dla radia Profeto.pl. Mówił wtedy o świadomym przyjęciu cierpienia. Trzeci znak świętości Grześka, to dla mnie oprawa liturgiczna Jego pogrzebu. Myślę, że Grzesiek może być wzorem i patronem nie tylko dla osób młodych, ale również chorych i niepełnosprawnych.
Był dla mnie jak światło na mojej drodze oazowej.
Świadectwo Uli
Moje wspomnienie biegnie do chwil spędzonych wspólnie na Oazie z Grześkiem. Pamiętam Go jako chłopaka pełnego energii, entuzjastę, z poczuciem humoru, którym zarażał wszystkich. Pełny pomysłów, których nie bał się wypowiadać na głos. Myślący zawsze o innych, ale chciałabym sprecyzować jeszcze bardziej – myślący o innych z miłością. Potrzeby drugiej osoby stawiał na pierwszym miejscu. Tu przypomina mi się takie zdarzenie: Gdy wracałam z Portugalii do Polski na Święta Bożego Narodzenia, Grzesiek zatroszczył się o to, czy chciałabym uczestniczyć w spotkaniu naszej diakonii, jeśli dobrze pamiętam. I nie tylko, że zadał mi to pytanie, ale później też wyjechał po mnie na lotnisko w śnieżycy i sprawił, że poczułam się cenna i dobrze przyjęta. Potrafił wyciągnąć od siebie dużo więcej dla innych i kochał, ale ta miłość nie była egoistyczna, bo szczerze mówiąc pamiętam, że był już zakochany.
Bardzo skrupulatny i odpowiedzialny w służbie liturgicznej. Wiem, że wszyscy księża zawsze mogli na niego liczyć, ale jeszcze piękniejszy jest fakt, że swoją wiedzę i zamiłowanie przekazywał innym. Chłopaki na Oazie byli w Niego wpatrzeni i trochę grając w piłkę, trochę krzycząc z miłością, jednał sobie wielu przyjaciół.
A to wszystko robił dla Pana Jezusa. Nigdy się nie wywyższał, przynajmniej ja nie pamiętam tego, co najwyżej żartował z siebie.
Kochał prawdę i myślę, że nawet małe kłamstwo przysparzało mu wielu cierpień. Przechodząc do cierpienia… tego mu nie brakowało. Swoją chorobę i swój krzyż niósł naprawdę z godnością. Słyszałam jak opowiadał historie ze szpitala i jak pozyskiwał sobie braci zjednoczonych w bólu. Nie skarżył się, nie robił z siebie ofiary. Może miał chwile buntu, nie wiem, ale nigdy nic negatywnego nie mówił o chorobie. Bardziej świadczył, że to Jego Krzyż i naprawdę kochał ten krzyż. Przypomina mi się jak opowiadał, gdy po raz pierwszy dowiedział się, że ma problemy ze zdrowiem, że jest chory i jeśli dobrze pamiętam, to pojechał ofiarować i powierzyć swoje życie i chorobę Maryi. Był dla mnie jak światło na mojej drodze oazowej i myślę, że tak samo dla wielu. Dotykała mnie również jego odwaga i stanowczość w wypowiadaniu tego, w co wierzył i w walce o wiarę. Na spotkaniach często brał głos i mobilizował innych swoją chęcią do działania. Nie krytykował, lecz dodawał odwagi.
Jego też piękną cechą było to, że nie działał sam. Pamiętam, że dzielił się swoimi poglądami z innymi i prosił o pomoc, co jest znakiem dużej pokory.
Prawa ręka księdza, zawsze pomocny i chętny, chociaż nie wstydził się pokazywać swoich wad i słabości, przezwyciężał samego siebie i wymagał od siebie więcej niż od innych.
Był też wielkim i wiernym kibicem piłki nożnej. Kochał życie i to można było odczytać z Jego oczu. Widziałam go podnoszącego się po trudnościach zdrowotnych, gdy nie mógł uczestniczyć w oazie, następnym razem przyjechał z jeszcze większym zapałem. Wspominam też chwilę kiedy pierwszy raz poszłam na jego grób. Był to moment głębokiej radości i wzruszenia, bo zdałam sobie sprawę, że mam wielkiego przyjaciela w Niebie i od razu poczułam Jego działanie i bliskość. Myślę, że zasługuje na specjalną pamięć i stanowi wzór do naśladowania na drodze oazowej i chrześcijańskiej.
Dziękuję Panu Bogu, że mogłam na mojej drodze spotkać Grześka, „Goryla” jak go nazywaliśmy.
Rzym, 26 grudnia 2023 roku